Tego dnia szłam szosą, w kierunku... Prosto. Przed siebie, byle dalej od zgiełku i hałasu. Gdzieś gdzie mogę być sama, myśleć, nie muszę bez przerwy uciekać od nieznośnych spojrzeń przypadkowych przechodniów.
-Saeta!- usłyszałam za sobą krzyk.- Poczekaj!
Mimowolnie zaprzestałam ucieczki.
-Co chcesz?- westchnęłam ciężko, gdy Mike znalazł się tuż obok mnie.
-Nic. Tak tylko... Gdzie idziesz?- to natrętne spojrzenie.
-Do lasu, w krzaki zbierać maślaki- próbowałam zakończyć temat.
-Idę z tobą.
Ta stanowczość. Poczułam, że nie odpuści. W końcu mieliśmy tylko siebie. Nie mogłam go zostawić, to mój jedyny przyjaciel. Szliśmy tak dłuższy kawałek, gdy nagle mnie olśniło.
-STOP!- krzyk rozległ się po okolicy.- Zakładamy sforę!
-WHAT?!- ta mina. Rozbroiła mnie.
-Sforę. Przecież nie jesteśmy tu sami. Inne, porzucone, bezdomne psy na pewno błądzą gdzieś po okolicy. Pomożemy im, stworzymy dom, zajmiemy się niechcianymi!
-Nie poznaję cię! Zgoda wchodzę w to! Musimy się jakoś zorganizować...
Widać, że mój pomysł przypadł mu do gustu.
-Ty będziesz alfą, a ja betą, a...
-Ja?!- przerwałam.- Ja nic o tym nie wiem! To zły pomysł.
-Możliwe,- pokiwał głową- ale sfora to w końcu twoja koncepcja.
Zamyśliłam się. Bycie alfą to obowiązek, ogromna odpowiedzialność. Samo słowo "alfa" nie jest czymś banalnym. Czy w ogóle ktoś taki jak ja może się z nim identyfikować? Musiałabym stać się poważniejsza, oschła, twarda i... chwila... przecież właśnie taka jestem.
-No chodź!- Mike przerwał moje rozmyślania.- Jest kupa rzeczy do zrobienia.
Ruszyłam za nim. Pełna obaw, ale ze świadomością, że nareszcie odważyłam się na zmianę w swoim życiu...